Noc ciemna wg św. Jana od Krzyża - rozważania cz.1 |
CIEMNA NOC DUSZY W UJĘCIU JANA OD KRZYŻA
Jak wiadomo, Jan od Krzyża wyróżnia noc zmysłów i noc ducha. Podział ten łatwiej zrozumieć wiedząc, jak Jan od Krzyża widzi wewnętrzną strukturę człowieka. Struktura duszy Jako człowiek posiadasz swoją zewnętrzność i swoje wnętrze. Sferę zewnętrzną Jan od Krzyża określa jako el sentido, „zmysł". Określenia tego używa najczęściej w liczbie mnogiej - „zmysły". Do tej sfery zalicza ciało, uczuciowość, namiętności (radość, nadzieję, smutek i lęk), wszelkie drobne pożądliwości (apetitos), wyobraźnię, jak też i rozum w tym znaczeniu, w jakim jest on zależny od wiedzy, której dostarczają zmysły (por. PD 20, 3), innymi słowy wszystko co sprawia, że mówimy: „to lubię - tego nie lubię". Sferę wewnętrzną nazywa duchem, el espiritu (z małej litery). Tu zamieszkuje wola i miłość. To właśnie wola rządzi miłością. Kochać drugiego człowieka to znaczy afirmować jego istnienie, „chcieć go", czemu często dajemy wyraz mówiąc: „Dobrze, że jesteś". W tej sferze ducha mieści się również rozum w takiej mierze, w jakiej jest on niezależny od zmysłów. Innymi słowy możemy go nazwać wiedzą duchową, intuicyjnym, głębszym poznaniem. Tu również zamieszkują „uczucia" wyższe, które nie są uczuciami w potocznym tego słowa znaczeniu (brakuje nam w tym miejscu odpowiedniego określenia): poczucie bezpieczeństwa, poczucie sensu, solidarność, a przede wszystkim pokój. Jesteś jednak czymś więcej niż tylko sferą zewnętrzną i wewnętrzną. Istnieje trzeci element, mianowicie centrum duszy. To właśnie tutaj jesteś obrazem Boga, tutaj jesteś z Nim spokrewniony, „boski". Tu zamieszkuje Trójca Przenajświętsza, tu jesteś żywą świątynią niezależnie od tego, czy żyjesz w stanie grzechu, czy nie. Mistycy często podkreślają, że jest taki obszar w człowieku, który jest zupełnie świeży, święty, nieskalany, miejsce nietknięte grzechem pierworodnym. Człowiek nie jest skalany grzechem pierworodnym, jest jedynie zraniony. A zranienie oznacza, że żyje nie czerpiąc już ze źródła swego życia, że sprzeciwia się swojej najgłębszej naturze, że stał się obcy samemu sobie. Człowiek jest więc istotą złożoną, jest zespołem rzeczywistości. Stąd bardzo łatwo staje się jakby „rozczłonkowany". Równowaga tych różnorakich poziomów w człowieku może ulec zachwianiu, tworzą się pewne zablokowania i sprawiają, że któreś z tych poziomów chce żyć tylko swoim własnym życiem zamiast pozostawać w harmonii z pozostałymi. Ta podwójna noc ciemna jest właśnie tym procesem integracji, który przywraca jedność w różnorodności. „Centrum duszy jest Bóg", pisze Jan od Krzyża (ŻPM 1, 12 *). Czy jiie trąci to nieco panteizmem? Teologowie zazwyczaj boją się panteizmu, mistycy są odważniejsi. Wielu z nich używa takich określeń, które bardziej złośliwi czytelnicy chętnie interpretują jako panteistyczne. A Pismo święte? „On jest wszystkim", mówi Jezus, syn Syracha o Bogu (Syr 43, 27). Św. Paweł pisząc „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus" (Gal 2, 20), mówi, że Chrystus jest samym życiem w nim. Deus interior intimo meo, mówi św. Augustyn (354-430), co można zinterpretować: Bóg to więcej niż ja sam, Bóg to moje prawdziwe „ja". O tym mówi też przypowieść o winnym krzewie i latoroślach.
Noc zmysłów Przypatrzmy się najpierw nocy zmysłów (zewnętrznych). Nasze zmysły są jak okna, poprzez które stykamy się ze światem zmysłowym: z ludźmi, rzeczami, sytuacjami, zdarzeniami naszego życia. Swój czas spędzamy często na wyglądaniu przez okno. Jesteśmy tak dalece „skierowani na zewnątrz", że zupełnie tracimy albo mamy tylko nikły kontakt z głębszym, duchowym wymiarem naszej istoty. Również w relacji do Boga w głównej mierze znajdujemy się na poziomie zmysłowym. Zbliżamy się do Niego obierając sobie za punkt wyjścia naszą potrzebę koncentracji na samych sobie, traktując Boga jak chłopca na posyłki. Sprowadzamy Boga do roli dojnej krowy, jak to określa Mistrz Eckhart (ok. 1260-1327). W najlepszym razie zakochujemy się w Nim: jest nam dobrze na modlitwie, rozkoszujemy się myśleniem i mówieniem o Bogu. Zakochaniu towarzyszy rozbudzenie silnych uczuć. Ich intensywność może sprawić, że zaczniemy wierzyć w nasze całkowite zaangażowanie w miłość, że cali jesteśmy nią rozpaleni. A tak naprawdę zaangażowana jest tylko rzeczywistość drugorzędna, co potwierdza fakt, że zakochanie może przeminąć, niekiedy nawet nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Uczucia zakotwiczone w naszym duchu są bardzo cenne, ale na uczuciach, które nie mają kontaktu z głębszą sferą w nas, nie możemy polegać.
Trzy znaki Jak iść dalej? W jaki sposób można przejść ze sfery zmysłów w sferę ducha, z rzeczywistości zewnętrznej do wewnętrznej? Poprzez noc zmysłów. Rzeczywistość zewnętrzną i życie, które w tej sferze się rozgrywa, Bóg osłania ciemnością. „Wyglądanie przez okno" przestaje cieszyć. Nie bawią już podróże, lektura książek, pójście do kina. To co kiedyś przynosiło radość, teraz przepełnia poczucie pustki. Masz wrażenie, że tracisz czas i wszystko, co najważniejsze. Ale i obcowanie z Bogiem straciło swój smak. Dojna krowa przestała dawać mleko. Dotychczasowy sposób modlitwy wyczerpał się, teraz budzi jedynie niechęć i wywołuje cierpienie. To ogólne zniechęcenie jest pierwszym spośród trzech znaków, jakie Jan od Krzyża podaje, by móc rozpoznać, czy naprawdę weszło się w noc zmysłów. „Pierwszym znakiem jest to, że dusza nie znajduje upodobania i pociechy w rzeczach Bożych, tak również nie znajduje ich w żadnej z rzeczy stworzonych" (NC I 9, 2). To normalne, że się niepokoisz, kiedy twój kontakt z Bogiem nie daje ci już żadnego zadowolenia. Zaczynasz tracić Boga? Ten niepokój to drugi znak: „Dusza myśli często z lękiem i niepokojem o Bogu i sądzi, że nie służy Mu należycie, ale się cofa, skoro nie znajduje już więcej radości w rzeczach Bożych" (NC I 9, 3). Paradoksalnie niepokój taki oznacza, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że brak radości w obcowaniu z Bogiem nie jest ani oziębłością, ani słabością. Człowiek oziębły bowiem nie troszczy się wcale o swój kontakt z Bogiem. Trzeci znak to niemożność rozmyślania dawnym sposobem. Zamiast zajmować się myśleniem o Bogu, teraz chcesz Boga. Męczy cię już sama tylko myśl, że można wziąć jakiś fragment Ewangelii, rozważać go i próbować praktycznie odnieść go do swego życia. Całe to rozważanie dyskursywne nic już więcej nie daje. Próbujesz od nowa, ale doświadczasz tylko oschłości (NC I 9, 8).
Modlitwa kontemplacyjna Dopóty dobrze się czujesz pozostając na poziomie zmysłowym, dopóki nie szukasz sposobności, by pójść w głąb. Teraz jednak, gdy w zmysłach nie znajdujesz już nic więcej, otwiera się przed tobą możliwość, by zwrócić się ku głębszej rzeczywistości, wniknąć w ducha. Tym więcej, im bardziej odczujesz pociągającą siłę płynącą z centrum twej duszy, która skierowuje cię ku głębszym jej sferom. Zazwyczaj z początku zauważasz wyłącznie tylko to, że tracisz wszystko. Nie wiesz jeszcze, co otrzymasz w zamian i jak masz się zachować podczas modlitwy, kiedy dawna jej forma przestała spełniać swą rolę. Jednak stopniowo zaczynasz odkrywać, że cała ta dyskursywność myślenia i wyobraźni nie jest już potrzebna, że w kontakcie z Bogiem wzniosłość uczuć nie ma żadnego znaczenia. Zaczynasz rozumieć, że modlitwa to coś o wiele prostszego, że wystarczy trwać przy Bogu, patrzeć na Niego z miłością. Jan od Krzyża często mówi o atendón amorosa (uwadze miłosnej). Potrzeba czasu nim odnajdziesz się w tej nowej formie modlitwy. Dobry kierownik duchowy może tu wiele pomóc. /Współcześnie mamy dostęp do wielu książek poświęconych modlitwie kontemplacyjnej; kto chce, znajdzie w nich wskazówki dla siebie. Jasny wgląd w to, co się dzieje-i dlaczego tak się dzieje, ma ogromne znaczenie. Możesz zyskać bardzo wiele czasu, jeśli zrozumiesz, że oschłość uczuć nie jest żadnym złym znakiem, a tylko zaproszeniem ze strony Boga, by przekroczyć próg i przejść ze sfery zmysłów w sferę ducha. Noc zmysłów nie musi więc przebiegać szczególnie dramatycznie. Będzie dramatyczna tylko wtedy, gdy będziesz się wzbraniać przed porzuceniem dawnego sposobu życia lub jeśli twoi duchowi przewodnicy zmuszą cię do kontynuowania aktywnej, dyskursywnej modlitwy, podczas gdy czas dojrzał już do modlitwy kontemplacyjnej. Z chwilą gdy zaakceptujesz, że czas wielkich uczuć przeminął i dobrowolnie wejdziesz w oschłość, noc straci swój charakter kryzysowy. W takim momencie - jak zawsze - zasadnicze znaczenie ma akceptacja, która nas wyzwala. W miarę jak będziesz przyzwyczajać się do nowej, prostszej formy modlitwy, bez wielu myśli i słów, zrozumiesz, że w miejsce uczuć, które minęły, otrzymujesz coś o wiele cenniejszego. Ukojenie, które daje ci modlitwa kontemplacyjna angażuje głębsze sfery twej istoty. Jest ci dobrze trwać w tej głębi i jesteś już prawie poza tym, co dzieje się na zewnątrz, czy szaleje tam burza czy nie. Taka niezależność uczuć przynosi większą równowagę wewnętrzną. Osiągasz nową wewnętrzną harmonię, wyraźniejszą tożsamość. Czujesz się lepiej fizycznie i psychicznie. Modlitwa, która jest odpocznieniem w Bogu, odbiera siły, ale nie bez udzielania ich w zamian. Przede wszystkim człowiek wyraźnie dostrzega, że zbliżył się do Boga, że dopiero teraz dobrze zrozumiał, czym jest modlitwa. Jest bowiem wielka różnica pomiędzy myśleniem o Bogu, a trwaniem w Nim. Wtedy człowiek ulega pokusie by wierzyć - nawet nie czytając mistyków - że odnalazł drogę i teraz wystarczy podążać nią przez resztę swego życia. Sądzi, że uciszenie będzie się pogłębiać, ukojenie będzie coraz pełniejsze (porównaj: Wilfrid Stinissen, Droga modlitwy wewnętrznej).
Noc ducha W rzeczywistości przychodzi kolej na nową noc, która jest bez porównania ciemniejsza i bardziej bolesna niż pierwsza. „Pomiędzy obydwoma oczyszczeniami taka zachodzi różnica, jak między wycięciem korzenia a odcięciem gałązki, lub usunięciem świeżej plamy a usunięciem plamy dawnej i zastarzałej" (NC II 2, 1). Ciemność, która ogarnia sferę zmysłów podczas nocy zmysłów, przeżywa się doprawdy boleśnie, choć jest ona stosunkowo łatwa do zrozumienia. Można w niej dostrzec pewną analogię do miłości pomiędzy dwiema osobami. Również tutaj zakochanie musi przerodzić się w wiarygodną, ugruntowaną miłość. Natomiast w nocy ducha trudniej jest dopatrzeć się podobnej analogii. Tu tracisz zarówno miłość, jak i Boga. Pierwsza noc miała za zadanie oczyścić i pogłębić miłość, a wynikiem tego była jej nowa, przetworzona forma. Przez noc zmysłów człowiek zewnętrzny staje się człowiekiem wewnętrznym. Natomiast noc ducha przebóstwia człowieka. Nie ma tu mowy o miłowaniu Boga jeszcze głębszą miłością bez miłowania Go Jego własną miłością. Wszystko, co człowiek dotychczas budował, rozpada się w gruzy, by dać miejsce Bogu samemu. Tutaj tracisz swoje życie, by zyskać życie Boże (patrz: NC II 4, 2; 13, 11; 22, 1)
Tu naprawdę rozstrzyga się dramat. Nie można zapominać o tym, że ci, którzy zaszli aż tak daleko, do nocy ducha, są to ludzie, którzy wszystko postawili na Boga. Sprzedali wszystko, by móc kupić drogocenną perłę. Bóg jest dla nich wszystkim. Stracić Boga znaczy stracić wszystko. Nie istnieje dla nich żadna pocieszająca droga wyjścia, żadna możliwość rekompensaty. Wszystko, co nie jest Bogiem, straciło dla nich jakiekolwiek znaczenie. Kiedy Bóg stał się dla kogoś tak rzeczywisty, że stał się absolutnie jedynym sensem życia, to jest ono prawdziwym piekłem, jeżeli ten Bóg raptem znika.
Aspekt moralny nocy Noc ducha ma swój podwójny aspekt: moralny i ontologiczny (NC II 5, 2). Aspekt moralny to fakt, że Bóg jest zbyt święty dla grzesznego człowieka. Bóg jest światłem. Jeżeli światło cię przeniknie, to stwierdzisz z bólem, że jesteś o wiele bardziej zabrudzony niż ci się zdawało. Duch Święty w pierwszym rzędzie odsłania, czym jest grzech (J 16, 8). „Tak jak schody służą zarówno do wstępowania w górę, jak i do schodzenia w dół, również ta tajemnicza kontemplacja udziela się duszy podnosząc ją do Boga, a uniżając w niej samej. Bowiem prawdziwe Boże działanie ma tę właściwość, że równocześnie uniża i podnosi duszę" (NC II 8,2). Widać, że wszystko, tak dobro jak i miłość okazywana Bogu i ludziom, były skażone miłością własną, manipulowało się ludźmi zamiast im służyć, pracowało się dla własnego królestwa zamiast dla królestwa Bożego. Człowiek powoli zaczyna rozumieć, że wszelkie dobro, jakie całe życie czynił i przez które zyskał sobie względy innych ludzi, było życiem dla siebie; zachowywał się dotychczas tak, jakby stanowił pępek świata; beznadziejnie popadł w egocentryzm. Boże światło nieubłaganie odsłania faryzeusza. Żeby choć wiedzieć, że ta krzyżująca świadomość grzechu jest następstwem wejścia w strumień światła Bożego, to nie odczuwałoby się jej jako tak beznadziejną. Jednak nic nie wskazuje na to, że przebywa się w światłości Boga. Dostrzega się wyłącznie własną ciemność. Im bardziej Bóg oświeca duszę, tym ona wyraźniej widzi tę absolutną różnicę, jaka istnieje pomiędzy egoizmem upadłego człowieka a świętością Boga. „Kiedy to Boże światło zalewa duszę - pisze Jan od Krzyża - to przenika ją w tym celu, by usunąć wszystkie jej nieczystości. Zatem dusza czuje się tak zabrudzona i nędzna, iż sądzi, że Bóg ją odrzucił, i że ona we wszystkim sprzeciwia się Bogu" (NC II 5, 5). Bóg, w którego miłości człowiek był skąpany może przez wiele lat, teraz jest odbierany jako zły Bóg. Człowiek nie ma już nic więcej, co by go łączyło z Bogiem. Dusza „jest jak pole bitwy, gdzie dwie przeciwności toczą w niej walkę" (NC II 5, 4). Najgorsze, że nie sposób uwierzyć, że coś może się tu odmienić na lepsze. Jest się tak bardzo ogarniętym świadomością swojej grzeszności i nędzy, że droga ku wyzwoleniu wydaje się zupełnie zamknięta. Ciemności doświadcza się jako czegoś ostatecznego i nieodwracalnego. „Najboleśniejszym zaś zmartwieniem jest to, iż się jej zdaje, że nie dźwignie się nigdy i że wszelkie jej dobra już się skończyły" (NC II 5, 5). Sprawą najistotniejszą jest tu świadomość, że cierpienia nocy ciemnej nie są wynikiem nieobecności Boga. Przeciwnie, to właśnie nadmierna Jego bliskość jest przyczyną wszystkich udręk. Jan od Krzyża nieustannie podkreśla, że noc jest spowodowana tym, iż Bóg z niezwykłą troską i miłością zaczyna współpracować z człowiekiem. Mówi często o boskim świetle, które zaciemnia wzrok duszy, lub o ogniu, który spalając drewno wpierw czyni je czarnym, ciemnym i brzydkim, by je przemienić w sam ogień (NC II 10, 1). W 1988 roku w Uppsali odbyło się sympozjum z psychologii religii na temat milczącego Boga. Poproszono mnie, bym wygłosił referat na temat: „Noc ciemna: milczenie Boga u Jana od Krzyża". Jednak tak naprawdę, to 'podczas nocy ciemnej Bóg wcale nie milczy. Raczej można powiedzieć, że Bóg przemawia tak głośno, że aż uszy pękają. Ale prawdą jest, że człowiek nie jest świadom, że to mówi Bóg. Człowiek przeżywa tylko chaos i zagubienie. Poza tym słowo silencio u Jana od Krzyża nigdy nie jest używane w znaczeniu negatywnym. Milczenie jest święte, godne pożądania. Milczenie przygotowuje na spotkanie z Bogiem, a kiedy Bóg dotyka człowieka, stwarza w nim przestrzeń milczenia. Muzyka, która rozbrzmiewa w centrum duszy, jest „muzyką milczenia" (PD 15). Janowe myśli o milczeniu zawarte są w jego znanej sentencji: „Jedno słowo wypowiedział Ojciec, którym jest Jego Syn i to słowo wypowiada nieustannie w wieczystym milczeniu; w milczeniu też powinna słuchać go dusza" (Zasady miłości nr 21) Aspekt ontologiczny Drugi aspekt nocy jest natury psychologicznej, czy żeby powiedzieć wprost: jest ontologiczny. Aspekt ten opiera się na zasadniczej różnicy, jaka istnieje pomiędzy Bogiem a stworzeniem. Bóg jest zbyt wielki i zbyt trudny dla człowieka, w każdym razie dla człowieka takiego, jakim się stał, gdy zgrzeszył. „Wszystko jest dla duszy ciasne", pisze Jan od Krzyża, „nie może się pomieścić w niebie ni na ziemi" (NC II11, 6). Bóg pragnie rozszerzyć duszę, przywrócić jej pierwotny wymiar. To, że dusza jest tak ciasna i zamknięta, to nie dlatego, że Bóg ją taką stworzył, ale to ona przez swój grzech stała się ciasna. |